- Szczegóły
Bartosz Boczar, pseudonim Boczek już 1 czerwca wyruszył w nietypową podróż. Dookoła świata na rowerze. Ma to być wyprawa rowerowa, połączona ze zbiórką charytatywną na rzecz podopiecznych z rzeszowskich domów dziecka.
- Szczegóły
Podróżnik Piotr Śliwiński w dniu 18-go maja o godz. 7:40 zdobył najwyższy szczyt
Spitsbergenu – Newtontoppen. W ten sposób został pierwszym Polakiem, który
zdobył ten szczyt na nartach i samotnie.
Podczas miesięcznej wyprawy przez Arktykę
i po pokonaniu trasy liczącej około 250 km miał liczne przygody. Podróżnik zabrał ze
sobą podwójne sanie o łącznej wadze 125 kg, które pomagał sobie ciągnąć
wykorzystując siłę wiatru i technikę snowgliding.
Początek wyprawy miał miejsce w miejscowości Longyearbyen w dniu 1 maja 2024 r.
Oprócz spotkania stada reniferów w pierwszych dniach wyprawy, to przez 3 tygodnie nie
było żadnych śladów życia ani ludzi, ani zwierząt. Jedynie białe połacie śniegu i przebijające
się zarysy zasp śniegowych oraz innych szczytów i krajobrazów lodowców.
Była to samotna
ekspedycja i pokonanie kolejny raz granic wytrzymałości, wykorzystując do tego
innowacyjną technikę snowgliding. Jest to metoda poruszania się po śniegu, która łączy w
sobie elementy narciarstwa i paralotniarstwa. Piotr jest entuzjastą tego sportu. Intensywnie
przygotowywał się z grupą Prowing w Bieszczadach do wyprawy z myślą, aby wykorzystać
nowatorski sposób przemieszczania się w lodowych terenach Spitsbergenu. Dzięki nartom i
skrzydłu SARI, podobnemu jak paralotnia, można wykorzystać siłę wiatru do ciągnięcia
narciarza i ekwipunku.
Spitsbergen to wyspa będąca częścią norweskiego archipelagu Svalbard. Słynie z zimnego
klimatu, dzikiej i fascynującej natury. To miejsce, gdzie ekstremalne warunki stawiają przed
podróżnikami wiele trudnych wyzwań, które dla Piotra Śliwińskiego stały się motywacją
jego wyprawy. Zagrożeniami w takich rejonach są lawiny, szczeliny i odmrożenia, ale z tym
Piotr miał już doświadczenie z wcześniejszych wypraw wysokogórskich. W trakcie tej
ekspedycji dość ryzykowane byłoby spotkanie z niedźwiedziem polarnym, gdyż te potrafią
być agresywne i atakować ludzi.
Podróżnik na taką okoliczność był dobrze przygotowany i
zgodnie przepisami i wymogami Gubernatora wyspy zabrał ze sobą kilka urządzeń
odstraszających wywołujących hałas, dwie rakietnice oraz na wypadek ataku zagrażającemu
życiu - karabin Mauser kaliber 30-06. Z racji długotrwałego samotnego przemierzania
Arktyki przez Piotra, niemożliwe było wystawienie wart, które miały na celu pilnowania
bezpieczeństwa obozu przed niedźwiedziem. Jedynym sposobem było codziennie
budowanie w odległości około 10-ciu metrów od namiotu specjalnych zasieków z drutu, do
którego podłączone były ładunki wybuchowe. Ich celem było odstraszyć niedźwiedzie i
jednocześnie obudzić Piotra, aby dać mu niezbędny czas do przygotowania się i obrony
przed atakiem. Temperatury dochodziły do minus 20 stopni, a przy silnym wietrze
temperatura odczuwalna spadała nawet do minus 30 stopni. Podróżnik przemierzał
kilkanaście kilometrów na dobę. W końcowej fazie założył 2 bazy, w jednej pozostawił jedne
sanie w depozycie na powrót, a w drugiej założył obóz, którego przeprowadził atak
szczytowy. W drodze powrotnej schodząc z lodowców przeszedł przez zamarznięty fiord
Billefjord i dotarł do starej opuszczonej rosyjskiej osady górniczej Pyramiden. Norweski
statek przebił się przez kilometr lodu, żeby odebrać podróżnika z krawędzi kry lodowej
oddalonej o 7 km od Pyramiden. Ze statku firmy Henningsen Piotr przesiadł się na polski
jacht „JoinUs” ze Świnoujścia i dopłynął do fiordu Ymerbukta. W dniu 31 maja powrócił do
portu w Longyearbyen, kończąc bezpiecznie i szczęśliwie miesięczną wyprawę po Arktyce.
Piotr Śliwiński jest absolwentem Politechniki Krakowskiej. Znany jest ze swoich
niebanalnych pasji. Na co dzień mieszka w jurtach mongolskich, które buduje w różnych
miejscach Polski, a ostatnią nawet na Spitsbergenie. Od 2007 roku odbył 12 wypraw
dookoła świat różnymi środkami transportu i różnymi trasami. Zdobył 8 szczytów Korony
Ziemi na 6 kontynentach, w tym Mount Everest. Więcej informacji na prywatnej stronie:
www.p82.pl, fotorelacja na Facebooku: piotrsliwinski82 , filmy na YouTube: p82pl.
- Szczegóły
notatka prasowa Gazeta Wyborcza - 23.02.2004 r.
Paralotniarz Wacław Kuzło z Prowing Team, po starcie w paralotniowych zawodach w zeszłym roku w Australii, będzie reprezentował Polskę podczas zawodów "Pre Worlds" w Valadares w Brazylii.
Potrwają one od 14 do 20 marca (poprzedza je, rozpoczynające się 5 marca, zawody "Brazil Open Cup") i będą jednocześnie eliminacjami przyszłorocznych paralotniowych mistrzostw świata.
W zawodach wystartuje 150 zawodników z 15 państw. Wacław Kuzło - instruktor i kierownik sekcji paralotniowej Aeroklubu Bieszczadzkiego, reprezentujacy barwy Pro Paragliding Team, jest członkiem siedmioosobowej kadry narodowej. Oprócz niego do Ameryki Południowej pojadą również: trener Kadry Narodowej - Arkadiusz Pomarański, Wojciech Maliszewski, Rafał Łuckoś, Robert Bernat, Tomasz Nocoń, Filip Jagła oraz Tomek Pankiewicz.
- Szczegóły
Jak opisać 5 dni latania, wyjazdów w wysokie góry, przeżyć i myśli 9 osób?
Myślę, że nie sposób gdyż nie siedzę w ich głowach, myślę inaczej i czuję ale chcę żeby wiedzieli, że bez nich to byłoby jedno wielkie g. (Przypominam, że w układzie SI g to miara przyspieszenia – przyspieszenie ziemskie wynosi 9,81 m/s, stanowczo za dużo jak na spadanie swobodne).
I stało się, długo zapowiadany wyjazd wreszcie przeszedł z fazy parafiction do para-realflight. Termin wyjazdu uzgodniliśmy na 24-09-2009 godz. 16:00 z Ustrzyk Dolnych gdzie zawitali koledzy Szymek i Krzysiek z miasta Rzeszowa. Jak zwykle dopisał kolega Przemek vel. Szukal, który nie zapomniał zabrać tylko glajta, siebie i kofeterki do kawy, która już na miejscu okazała się wybawieniem dla zapuchnietych porannych oczu. Główna odprawa odbyła się w grodzie Leskim gdzie czekali na nas Wasko, Payonk, Aro oraz Maciek, którzy usiłowali się wszyscy wcisnąć w Payonkowe Subaru i udowodnili, że nie ma rzeczy niemożliwych. Tak więc grubo po planowanym czasie wyruszyliśmy w podróż. Dla jednych była to nie pierwsza wyprawa w takie góry i miejsce, miejsce wręcz magiczne, jakim jest rejon Bassano del Grappa, a konkretnie Semonzo gdzie spaliśmy, natomiast dla innych był to pierwszy wyjazd, który stał się niezapomniany. Droga okazała się całkiem znośna ale to pewnie tylko i wyłącznie dzięki panującym nastrojom i doborowemu towarzystwu. My tj Borys, Szukal, Bromba, Szymek i Krzysiek upakowani do pędzącego w oszalałym tempie vaana, po przeżyciu nocy zawitaliśmy na miejsce tj. znany większości camp o godzinie 10:30 dnia następnego. Przyznam, że spotkała nas miła niespodzianka w postaci niskiej ceny tj 8 ojro od duszy za dobę oraz wysokiego standardu samego miejsca. Mieliśmy do dyspozycji prąd i bieżącą wodę przy namiotach, neta na WiFi, prysznice i całkiem sporo miejsca jak dla nas wszystkich i na nasze pojazdy. Tak więc zaraz po zawitaniu na miejsce, rozbiciu namiotów Szukal zajął miejsce dla kolegów którzy byli jeszcze w drodze.
- Szczegóły
Zmęczenie. Bąble na stopach i przyklejony na kilka ładnych godzin, głupkowaty uśmiech. Tak właśnie wygląda finał wyprawy na Gaustatoppen, która jest najwyższym szczytem Telemarku i bramą do kuszącego płaskowyżu Hardangervidda w Norwegii.
Ale po kolei. Dla mnie to inauguracja kilkudniowego treningu przed zbliżającymi się Mistrzostwami Polski „Speedriding Polish Cup”, które odbędą się w Bieszczadach na początku marca.
Spontaniczna decyzja o wyjeździe w to niezwykłe miejsce, utwierdzona dobrą prognozą pogody. Słonecznie i prawie bezwietrznie, choć relatywnie mroźno.
Kilkugodzinna podroż samochodem z Oslo dostarcza niezapomnianych wrażeń estetycznych uczestnikom przedsięwzięcia: Wojtkowi, Pawłowi, Dominikowi, Jackowi oraz niżej podpisanemu. Po przebyciu niesamowitej pod względem krajobrazowym trasy, wreszcie ukazuje nam się Ona. W całym swym majestacie, przyprawiona światłem pięknego wyżowego, bezchmurnego przedpołudnia. Dosłownie zapierająca dech w piersi.
Czytaj więcej: GAUSTATOPPEN - Przygoda na największym płaskowyżu Europy